poniedziałek, 28 maja 2012

O zwalczaniu cellulitu

Dziś będzie troszkę o zmorze każdej z nas- cellulicie.
Czym jest ten cellulit?
Są to włóknisto -obrzękowe zmiany w obrębie tkanki tłuszczowej podskórnej. Zmiany te, polegają na powiększeniu i nieprawidłowym rozmieszczeniu  przerośniętych komórek tłuszczowych, metabolitów i wody. Cellulit dotyczy głównie kobiet, ale nie tylko. Często mylony z cellulitisem, który jest zapaleniem tkanki łącznej wywołanym przez infekcję bakteryjną. Swoim wyglądem przypomina powierzchnię skórki pomarańczowej, dlatego też jest tak nazywany, inna- bardziej medyczna nazwa to lipodystrofia. Cellulit pojawia się w okolicach ud, pośladków, brzucha. To właśnie tam znajdują się największe skupiska komórek tłuszczowych. Przyczyny powstania cellulitu nie są do końca jasne. Jedną z nich są uwarunkowania genetyczne- typ budowy ciała który odziedziczyliśmy. Dziedziczymy skłonność nie sam cellulit! Także równowaga pomiędzy hormonami- estrogenami, a progesteronem. Często przyczyną jest krążenie krwi- nie zabiera metabolitów, które odkładają się pod skórą. No i oczywiście nasza dieta, ruch i ubiór jaki nosimy (nie może być za obcisły, by nie ograniczał przepływu krwi).
Czy da się zwalczyć cellulit?
Musimy pogodzić się z faktem, że nigdy nie uda nam się całkowicie pozbyć cellulitu, ale można go w bardzo dużym stopniu zredukować. Walka ta nie będzie łatwa, będzie żmudna, ale efekty zazwyczaj są zadowalające.
Na walkę tą składa się wiele czynników. Po pierwsze- zmiana diety na bogatą w warzywa i ubogą w tłuszcze. Po drugie ruch- bieganie, pływanie, tenis czy zajęcia fitness, które mają za zadanie wysmuklić sylwetkę. Nie obejdzie się także bez masażu miejsc dotkniętych cellulitem czy to w zaciszu domowym odpowiednią szczotką, czy masażerem Jednak najlepsze efekty przynoszą masaże antycellulitowe w gabinecie, czy masaż podciśnieniowy, połączone z np. zabiegiem z ultradźwiękami i ampułką antycellulitową czy body wrappingiem (kompresy). Bardzo dużą rolę odgrywa spożywanie CO NAJMNIEJ 1,5 l wody, nie należy także kąpać się w gorącej wodzie czy nadmiernie opalać. Powinno się stosować peelingi (do tego jeszcze powrócę) i balsamy zwalczające skórkę pomarańczową. Efektów możemy spodziewać się po kilku miesiącach (mówiłam- łatwo nie będzie :P ) Kupując kosmetyki antycellulitowe należy zwrócić uwagę na składniki w nich zawarte. Ważne jest by w składzie znajdowały się substancje rozkładające tłuszcz, hamujące nadmierną przemianę materii, pobudzające syntezę kolagenu, uszczelniające naczynia, poprawiające krążenie limfy, działające regeneracyjnie i przeciwzapalnie i eliminujące nadmiar wody z organizmu. Są to: algi, arnika górska, miłorząb japoński, bluszcz pospolity,nostrzyk żółty, czarny bez(kwiaty), ostrokrzew, kofeina, retinol,  koenzym A, L-karnityna, flawonoidy, saponiny, olejki eteryczne (geraniowy,rozmarynowy, bazyliowy i korzenne).
To by było tak w skrócie :D konkretne zabiegi gabinetowe opiszę w innym poście, a dziś chciałabym pokazać wam peeling antycellulitowy jaki sama sobie robię. Przepis znany na wizażu i wielu blogach, ja przypomniałam sobie o nim dzięki mojej przyjaciółce- dzięki Rożku!
Peeling dzięki olejkowi pozostawia skórę delikatnie natłuszczoną, jego zapach dzięki połączeniu kawy,pomarańczy i cynamonu kojarzy mi się ze świętami Bożego Narodzenia. Można wykonać nim doskonały masaż- pobudzi krążenie, natłuści, zedrze martwy naskórek, ale przede wszystkim dzięki zawartej kofeinie będzie działał na komórki tłuszczowe.

Potrzebujemy:

  •  fusów od kawy
  • dowolnego olejku (ja spotęgowałam działanie pomarańczowym olejkiem antycellulitowym Alterry)
  • cukru (najlepiej gruboziarnisty może być biały lub brązowy)
  • cynamonu (daje piękny zapach a dodatkowo pobudza krążenie)

Instrukcja fotograficzna krok po kroku:











Co do balsamów do ciała mogę polecić Eveline Slim Extreme Serum 3D Spa (odsyłam do wizażu) KLIK!. Słyszałam także pozytywne opinie o całej serii Ziaji Rebuild, a szczególnie o serum drenującym KLIK!




czwartek, 24 maja 2012

O kremie BB Mashroom SkinFood

Kremy BB są bardzo popularne w Azji, łączą w sobie cechy podkładu i kremu wybitnie pielęgnującego. Od dawna przymierzałam się do jednego z tych kremów, szczególnie po tylu pozytywnych recenzjach na różnych blogach, niestety cena skutecznie mnie odstraszała. Na szczęście trafiłam do internetowego sklepu Asian Store gdzie można kupić niedrogo próbki różnych azjatyckich kosmetyków. Ja zdecydowałam się na krem SkinFood  Mashroom. Przybył do mnie w takim oto pojemniczku:


Krem ma dość płynną konsystencję i troszkę porozlewał się przy otwarciu słoiczka, dzięki temu jednak aplikacja jest łatwiejsza. Ma piękny zapach! Zupełnie nie pachnie grzybami, mnie ten zapach kojarzy się z granatem, jest wspaniały. Muszę przyznać ze idealnie stapia się ze skórą- zamówiłam kolor #1 a powinnam #2 ale i tak okazał się dobry. Krem nie ściera się i nie wałkuje jak często w przypadku kremów tonujących. Niestety ma baardzo słabe krycie, wyrównuje jedynie delikatnie koloryt całej twarzy. Worki pod oczami jak były tak zostały, co mój delikatnie kryjący podkład jednak umiał ukryć. Zupełnie nie matuje skóry- o czym wiedziałam już zanim go zakupiłam. Azjaci hołdują promiennej cerze, nie tak jak Europejczycy- idealnie matowej, więcej na ten temat możecie przeczytać TUTAJ. Niestety moja cera postanowiła że będzie jeszcze bardziej "promienna" i po ok 1,5 h mój nos po prostu niemiłosiernie się świecił, wręcz błyszczał. nałożyłam puder ryżowy, pół godziny i to samo.
Podsumowując:
Cieszę się że nie zakupiłam całego opakowania, uważam że nie do końca jest wart swojej ceny. Równie dobrze sprawdza mi się krem tonujący z Alterry za 9,99zł... Ma piękny zapach, jest wydajny. Idealny dla osób z idealną cerą wymagającą jedynie wyrównania koloru skóry. A teraz fotorelacja:





poniedziałek, 21 maja 2012

Transparent Dress

Nieuchronnie nadchodzi sesja i piękna pogoda. Jak zwykle najlepszy czas spędzę pewnie nad książkami, o tyle lepiej, że na tarasie zamiast w kocu w pokoju. Chciałam wam dziś zaprezentować mój nowy lumpeksowy łup. Zakochałam się w jej guziczkach na całej długości, dopasowania w talii i nietypowej długości. Jest super wygodna i zwiewna. Za takie skarby uwielbiam lumpeksy:)


Kolejną rzeczą, która czekała na prezentację są moje łupy z praskiej drogerii DM. Albo to tylko moje odczucie, albo w Pradze jest tanio. Za wszystkie rzeczy zapłaciłam w przeliczeniu 17zł! A jest to: olejek Alverde Paczula i Porzeczka, żel pod prysznic Balea Young o przepięknym, naturalnym zapachu brzoskwini i odżywkę do włosów Balea o fantastycznym zapachu kokosa. Ostatnio mam fioła na punkcie zapachu kokosowego, dlatego skusiłam się na tę odżywkę, choć ma w składzie na drugim miejscu Cetearyl Alcohol... Na razie sprawdza się całkiem dobrze choć spektakularnych efektów nie ma. Olejek czeka na półce, na razie męczę Amlę (geniaaaalna!) i Khadi (<3) polecam każdemu!


 A to cała moja kolekcja:

Z cyklu podsumowań: od kiedy zaczęłam dietę i oczyszczanie organizmu, oprócz utraty wagi, niesamowicie poprawiła mi się cera i włosy! Mnie zainspirowała Alina, może was też zainspiruje? :) Nie wyobrażam sobie, że jeszcze kiedyś w życiu będę brała do ust pełne chemii i konserwantów świecące w ciemności jedzenie xD Dzięki zmianie nawyków czuję się zdecydowanie lepiej. Choć czasem, gdy patrzę na ciasto czekoladowe....


sobota, 12 maja 2012

Black Horse and the Cherry Tree

Kapelusz. To był zawsze u mnie duży problem. Czułam się w nim ekscentrycznie, wręcz pretensjonalnie. Zawsze po zdjęciu takiego kapelusza, czy tam czapki moje włosy wyglądały fatalnie. Przyklejały się do głowy, loki ulegały wyprostowaniu i wolicie nie wiedzieć jak wtedy wyglądałam. Unikałam kapeluszy wiążąc na głowie turbany, apaszki czy opaski. Do czasu. Pewnego dnia będąc z narzeczonym w jednej z sieciówek, dla żartów przymierzyłam kapelusz z ogromnym rondem. On się zachwycił i koniec. Przepadłam. Powiedział że muszę tak chodzić i upił mi ten kapelusz. Nie to żebym narzekała, ależ skąd. ;) Początkowo leżał w bezpiecznej odległości od mojej głowy. Mieliśmy dni wzajemnej obserwacji. W końcu założyłam go na głowę i chodziłam w nim po domu by się przyzwyczaić. Teraz śmigam w nim po ulicach Łodzi. Na włosy też znalazłam patent- od kiedy są dłuższe, mogę je spokojnie spinać do góry, co jest doskonale sprawdza się w upały.  Bluzkę kupiłam w Zarze- niestety bluzki-mgiełki w Zarze są bardzo kiepskiej jakości. Byłam z nią już 2 razy u krawcowej, bo jak głupia wyrzuciłam rachunek... ;/ Szorty znalazłam na wyprzedaży w Pull&Bear za...10zł i są najlepszymi szortami jakie kiedykolwiek miałam. Torebka zakupiona chyba na 3 edycji wymiany ciuchów ŁZPT.
 Najpiękniejsze zdjęcia jak zwykle dzięki Rożkowi.

Ostatnio było o modzie i wycieczce, już niedługo chciałabym przedstawić wam parę produktów i ich recenzje,a w kolejnych planach mam artykuł na temat antyoksydantów.

I jeszcze bardzo ważna sprawa! Kochani jeśli chcecie przyczynić się do powstania bazy kosmetyków odpowiednich dla danego typu włosów wejdźcie na blog Anwen i w komentarzu odpowiedzcie na kilka pytań dotyczących waszych włosów. Możecie wspomóc fantastyczną inicjatywę i jak mówi sama Anwen: "stworzymy razem program, dzięki któremu wyszukiwanie produktu odpowiedniego dla siebie będzie łatwiejsze." Pytania i szczegółowe informacje znajdziecie TUTAJ









wtorek, 8 maja 2012

Relacja z wycieczki- Praga














































Miały być zdjęcia z Fashion Week'a i będą ale jeszcze nie dziś. Na razie pogrupowane czekają w folderach, tymczasem piszę dziś moja wycieczka do Pragi. Zachwyceni TYM POSTEM razem z Ł. stwierdziliśmy że musimy zwiedzić Pragę. Zarezerwowaliśmy hotel przez hostelbookers , co było świetnym pomysłem, bo za pokój zapłaciliśmy dużo taniej niż gdybyśmy rezerwowali go bezpośrednio telefonicznie w recepcji hotelu. Następnie transport- podróż pociągiem była bardzo droga, i zupełnie się nie opłacała. Również samochodem- taka krótka wycieczka (2 dni) wykończyłaby zupełnie kierowcę, który przecież też jechał pozwiedzać. Wybór padł na Polski Bus, i to był strzał w dziesiątkę! Cena, co do standardu podróży była naprawdę dogodna. Wygodne fotele, toaleta, wifi w całym autobusie, gniazdko pod każdym siedzeniem, regulowane światło i bardzo sympatyczni kierowcy przekonało mnie że to był dobry wybór. Wyjechaliśmy z Łodzi o 20:50 w Pradze byliśmy o 6:00. Odstawiliśmy bagaże do przechowalni i zaczęliśmy zwiedzanie. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy park Chotkovy sady położone na wzgórzu, skąd rankiem mogliśmy obejrzeć piękną panoramę miasta . Następnym punktem naszej wycieczki były Hradczany. Zwiedziliśmy Katedrę św.Wita z przepięknymi witrażami, Dziedziniec Zamkowy, Stary Pałac Królewski i Złotą Uliczkę, która straciła swój oryginalny klimat, przez ogrom przewijających się turystów. Następnie zjedliśmy obiad w jednej z pobliskich restauracji i planowaliśmy kierować się w stronę Mostu Karola... przypadkowo i szczęśliwie zarazem skręciliśmy w jedną z bram, gdzie naszym oczom ukazał się labirynt z żywopłotu, a zaraz za nim ogromny budynek Senatu. Po okalającym go parku przechadzały się dumnie białe pawie... W końcu udało nam się dotrzeć do Mostu Karola, który jednak nie przypadł nam do gustu, dużo bardziej spodobał nam się most łączący Nowe Miasto z wyspą Kampą, ale o tym później ;)
Po przejściu mostu postanowiliśmy wrócić do hotelu i troszkę odpocząć. Hotel Extol Inn usytuowany jest bardzo blisko centrum, w cichej dzielnicy. Mieliśmy dosłownie, dwa przystanki tramwajem do Starego Miasta, a komunikacja miejska- zarówno tramwaje, jak i metro działają bez zarzutu. Nie daliśmy za wygraną i tego samego dnia wróciliśmy na Stare Miasto. Odwiedziliśmy opisywaną przez Venilę Bohemia Bajgel, spróbowaliśmy przepyszne Tridlo i odwiedziliśmy wystawę Salvadora Dali. Dzień pełen wrażeń, usnęliśmy nie wiedząc nawet kiedy.
W sobotę rano, po pysznym śniadaniu skierowaliśmy się na Mala Strane, odwiedzając Muzeum Miniatur. Widzieliście kiedyś podkutą pchłę? albo modlitwę napisaną na włosie i najmniejszą książkę? Jeśli nie, to koniecznie odwiedźcie to muzeum! :) Kolejnym punktem była wieża widokowa, z której mieliśmy okazję podziwiać panoramę całej Pragi. Wspaniały widok! Nieopodal w Pałacyku znajdował się labirynt krzywych luster, do którego chciałam koniecznie zajrzeć-  jako dziecko nigdy nie udało mi się takiego odwiedzić. To było jak spełnianie dziecięcych marzeń ;P Uśmiałam się, widząc swoje nogi wyglądające jak raciczki świnki, potem modelki,a  także wyciągniętą we wszystkie strony głowę. W drugiej części pałacyku oglądaliśmy dioramę, czyli ogromne malowidło przedstawiające epizod z wojny trzydziestoletniej. Następnie zjechaliśmy kolejką linową i udaliśmy się na obiad do uroczej knajpki Luka Lu, którą wybraliśmy przypadkowo i znów szczęśliwie:) Podano nam na przystawkę świeży, ciepły chleb z pastami serowymi, a na obiad  zamówiłam makaron w pysznym sosie pomidorowo- bazyliowym mniam! Kolejna część to mój ulubiony fragment wycieczki do Czech, czyli nieśpieszny spacer wąskimi uliczkami Malej Strany, wśród klimatycznych knajpek, pięknych kamienic, onieśmielających budynków ambasad. Było taki ciepło i swobodnie, nadrobiliśmy tyle drobnych spraw, które umykają w zgiełku codzienności, marzyliśmy, planowaliśmy a czas płynął powoli... Z Malej Strany doszliśmy do wyspy Kampa, która jest bardzo artystycznym fragmentem miasta. Pełno tam współczesnej sztuki, specyficznych ludzi Ł. był zachwycony :) Koniecznie chcieliśmy przejść się po umownej granicy, dzielącej Stare Miasto od Nowego. Czyli mostem, o którym pisałam już wcześniej. Jest dużo piękniejszy niż Most Karola, bo ma lepszy widok na Wołtawę, nie ma tylu turystów, a idzie się nim wprost na najpiękniejszy budynek Pragi- Operę Narodową. Stamtąd przeszliśmy się chwilę po Nowym Mieście, odwiedziliśmy plac Wacława, który jednak nie przypadł nam specjalnie do gustu i wróciliśmy metrem do hotelu po bagaże, o 20:00 w końcu powrót do Polski. :(
Wróciłam wypoczęta i pełna nowych pomysłów.
A wy kochani jak spędziliście majówkę?

P.S. Nie byłabym sobą gdybym nie odwiedziła praskiej drogerii, ale o tym w innym poście ;)